Istambuł - imago mundi


Piosenka Sezen Aksu natchnęła mnie, żeby napisać o tym mieście.

Wszyscy, którzy piszą o dawnej stolicy Imperium Rzymskiego, podkreślają wielokulturowość tego miejsca. Istambuł (eis ton polin - tą frazą: "do miasta", ludy wschodu (Ormianie, Persowie, a za nimi Turcy) określały kierunek podróży do Konstantynopola) - czyli palimpsest - z zadziwiającą częstotliwością powstają jego nowe warstwy, przykrywające poprzednie. Ale one również się nie dają, i przedzierając się na powierzchnie, powodują pęknięcia - czasem bolesne, ale zawsze fascynujące (niektórzy oburzają się, kiedy przypomina się o tych wcześniejszych i powstają na ten temat piosenki...).

Historia miasta sięga początków pierwszego tysiąclecia p.n.e., kiedy powstały tam pierwsze osady. Znaczy się - dosyć długo. Respekt wobec tego miejsca rośnie i będzie przybierał na sile. Według legendy miasto założył Byzas, wódz greckich osadników, w 657 r. p.n.e. Wyrocznia miała powiedzieć mu, że powinien założyć nową kolonię "naprzeciw ślepych" - okazało się, że ślepcami są mieszkańcy Chalkedonu (kiedyś osada pod Stambułem, na azjatyckim brzegu Bosforu, miejsce jednego z ważniejszych soborów w 451 r. n.e. - podczas którego ponoć nawet przekupki w Bizancjum kłóciły się o natury w Chrystusie, obecnie to dzielnica Kadikoy), którzy nie dostrzegli korzyści płynących z osiedlenia się na przeciwległym brzegu. I tak powstało Bizancjum - na skrzyżowaniu świata dróg.

W 330 roku Konstantyn Wielki przeniósł tu stolicę państwa rzymskiego, kiedy Rzym przeżywał okres upadku. No i zaczął się bum budowlany, handlowy, kulturowy i na wielu innych frontach. (Zadziwiająco dokładnie o wszystkich zawiłościach nazwowych napisane zostało w polskiej Wikipedii).

Moja perspektywa jest jak najbardziej zewnętrzna. Zawsze przyjeżdżam do tego miasta jako przybysz, chwilowy wędrowiec, który zostawia pieniądze i zabiera tlen oraz kilka zdjęć. Są dzielnice, w których moja obcość nie rzuca się w oczy, ale są i takie, które patrzą na mnie jednym okiem z fascynacją, a drugim z niechęcią - tak, jak zazwyczaj patrzy się na obcych. Przy czym fascynacja przypisana jest oku męskiemu, niechęć - damskiemu. Mimo wszystko bardzo lubię to miasto i kiedy do niego wracam, czuję, może to dziwne, jakbym przebywała w środku świata. 

To odczuwanie Istambułu jako imago mundi (obraz świata)  nie jest niczym odosobnionym, wszak był to kiedyś nowy Rzym, miasto Boże. Justynian chciał stworzyć miasto, będące miastem Bożym na ziemi, które będzie, paradoksalnie, trwać wiecznie. Jego centrum miała być świątynia Hagia Sophia - bazylika Mądrości Bożej, tej Mądrości, która jest "tchnieniem mocy Bożej i przeczystym wypływem chwały Wszechmocnego" (Mdr 7,25). Powstawała ona w latach 527-565 i przez wiele wieków była najwspanialszą budowlą chrześcijańską. Kiedy cesarz wkroczył do świątyni i zobaczył jej wielkość, zawołał: "Chwała niech będzie Bogu, że uznał mnie godnym stworzenia takiego dzieła. O Salomonie! Przewyższyłem cię!". Długo się nie cieszył, bo w 559 roku, w czasie trzęsienia ziemi, runęła wspaniała kulista kopuła. Na mieście szeptano, że to kara za bezeceństwa, których dopuszczał się cesarz. On sam temu zaprzeczał, ale fakt faktem, zestresował się tym wydarzeniem. Kopuła waliła się jeszcze kilka razy i dodawano coraz to nowe umocnienia do niej.

Kiedy w 1453 roku Konstantynopol został podbity przez Osmanów, bazylika została przerobiona na meczet - dodano mihrab i mimbar, lożę dla sułtana, zmieniono nazwę na Aya Sofia. Na szczęście nie zniszczono mozaik, a przynajmniej bardzo nie zniszczono. W 1935 r. Ataturk uczynił z meczetu muzeum, które teraz zwiedza się za ok. 12 lirów. Wędrówki po bazylice są dla mnie zawsze fascynujące - za każdym razem można dostrzec coś nowego albo po prostu stanąć na środku i patrzeć w górę, uzmysławiając sobie historię tego miejsca. Nadal ma ono w sobie coś z owego axis mundi (osi świata).

Zdjęcia z Istambułu.

Do Hagia Sophia idzie się w górę od sułtańskiego pałacu Topkapı. Kolejny punkt centralny, jakich w tym mieście wiele. To właściwie kompleks pałacowy z ogrodami, łaźniami, pawilonami, haremem. Można tam spędzić pół dnia. Cóż, sułtan rzadko wychodził z pałacu i trzeba było zapewnić mu jakieś rozrywki, a jeszcze tyle bab na utrzymaniu i służba... Idealne miejsce do snucia intryg, wydawania wyroków, przeżywania romansów. A to wszystko z widokiem na Bosfor, w tak pięknych okolicznościach przyrody, gdzie  niebieskie płytki z Izniku mieszają się z bujną roślinnością, przystrzyżonym  trawnikiem i sanktuarium ze skrawkiem szaty Mahometa.

Na przeciwko bazyliki stoi Błękitny Meczet, czyli meczet Sultana Ahmeta. Władca miał ambicję prześcignięcia dokonania Justyniana. Owszem, wywołuje wrażenie, ale jednak nie przebija Hagia Sophia. Meczet ten, co ciekawe, ma 6 minaretów, co, gdy został wybudowany w XV w., wywołało burzę w świecie muzułmańskim, bo ten przywilej miała tylko Mekka. Ale sułtan zrezygnować nie chciał i do meczetu w Mekce dobudowano kolejne dwa, żeby jednak wyjść na swoje.

To, co jeszcze warto zobaczyć w dzielnicy Sultanahmet, to Yerbatan Sarnici, czyli Zatopiona Cysterna, a tak naprawdę powstały w 532 r. zbiornik na wodę, w którym uwagę przykuwają 2 kolumny mające u swej podstawy głowę Meduzy - i chyba tylko dlatego, że są one odwrócone, nie zamieniają ciekawskich turystów w takie same kamienie.

Chodzenie zatłoczoną Divan Yolu Caddesi nie należy do najprzyjemniejszych. Lepiej pójść na tyły Błękitnego Meczetu i pochodzić wśród drewnianej zabudowy Istambułu, której już coraz mniej i mniej i mniej...

Żelaznym punktem programu jest oczywiście Wielki Bazar, choć ja wolę bardziej lokalny Bazar Egipski z przyprawami, słodkościami, sprzętem domowym, chustami itp. Na Kapali Carsi można za to znaleźć duuuuuuuuuuuuuuuuużo złota i zabłąkać się na Sahaflar Carsi, czyli Bazar Starych Książek, gdzie taki mól książkowy jak ja ma co robić przez długi czas.
To właśnie na Sultanahmecie można zajść do Mc'Donalds i spróbować regionalnej odmiany amerykańskiego fast foodu. O dziwo, nie cieszy się on wielką popularnością. Mięso w bułce to przecież kebab, więc po co tracić pieniądze na zachodnie podróbki.

Idąc trasą tramwaju, ku wodzie, dochodzi się do mostu Galata - na nim wędkarze, pod nim restauracje serwujące ryby, także w bułce. I bardzo wieje. A obok płyną statki turystyczne na rejs po Bosforze. A kiedy już przedostaniemy się na drugi brzeg, powinniśmy poczuć się nieco bardziej swojsko - wszak to Pera, dzielnica, w której za czasów Imperium osmańskiego mieszkali europejczycy. Pozostałości po nich to zabudowa, kościoły i nazwy ulic. Żeby dostać się do kolejnego centrum, czyli na Taksim, trzeba przygotować się na wspinaczkę albo skorzystać z metra - czyli nazwanej tym szumnym mianem kolejki podziemnej wiozącej pasażerów w górę - spod mostu na Istiklal Caddesi.

Istiklal Caddesi to jeden wielki deptak z zabytkowym tramwajem. Na szczęście samochody rzadko tu wjeżdżają. Mnóstwo sklepów, od tych luksusowych, na froncie, po te z ciuchami za 1 lirę, schowane w bocznych uliczkach. Na "zapleczu" deptaka można tez znaleźć domu publiczne - takie z paniami wysiadującymi w oknach i demonstrującymi swoje wdzięki. Wróciwszy na główną ulicę, mnóstwo restauracji, od tych luksusowych, przez takie dla lokalnej ludności, po budki z kumpirem (faszerowany pieczony ziemniak) czy wózek z gotowanymi kolbami kukurydzy. (O tureckim jedzeniu kiedyś już pisałam dość dokładnie. Zresztą, jak wynika ze statystyk, jest to najpopularniejszy wpis na tym blogu).

Lubię tę ulicę rano. Można wtedy dość spokojnie nią przejść, podziwiając secesyjne kamienice (sic!). Około południa ludzi zaczyna przybywać, a w sobotę, w porze wakacyjnej, tłok bywa taki, że ledwo się idzie, przyciskając torbę lub plecak czule do piersi. I w ten sposób mijamy sklepy, galerie, ulicznych grajków (w tym Indian), ambasady, Muzeum Literatury, gdzie co jakiś czas można obejrzeć semę, czyli taniec derwiszów (czasem można też spotkać derwisza tańczącego do kotleta... Na prawdziwe sema trzeba się raczej udać do Konyi - miasta Mevlany Rumiego), Galatasaray Lisesi (Liceum Galatasaray - prestiżowa szkoła założona przez sułtana Abdulaziza w 1868 r. - do dziś językiem wykładowym jest tu francuski), pasaż kwiatowy, bazar rybny, hotel Pera (luksusowy, wybudowany pod koniec XIX w. dla podróżników Orient Expressu, to w tym miejscu Agata Christie napisała "Morderstwo w Orient Expressie"), Grand Hotel (w którym spotkali się po latach bohaterowie filmu Fatiha Akina "Głową w mur"), siedzibę teatru Karagöz (tureckiego teatru cieni)... Wyliczaniu nie byłoby końca. 

Niezwykle trudno jest opisać Istambuł systematycznie. Przewodniki udają, że tak potrafią, ale to nieprawda. Kluczenie, cofanie się, wchodzenie w zapomniane uliczki, zaskakujące widoki - to wszystko sprawia, że wędrówka po tym mieście jest wyjątkowa.

Zdjęcia z Istambułu.

Ci, którzy mają więcej czasu mogą jeszcze zobaczyć Chorę, czyli "kościół Świętego Zbawiciela za murami", z XI w., gdzie można zobaczyć przepiękne i dobrze zachowane mozaiki z XIV w. No ale trzeba się postarać, żeby tam dojechać. Przy okazji można zobaczyć akwedukt Walensa w środku miasta. Można jeszcze udać się do Feneru, dawnej dzielnicy greckiej, i zobaczyć Ekumeniczny Patriarchat Prawosławny, gdzie swoją siedzibę ma patriarcha Konstantynopola, obecnie Bartłomiej. Pełni on taką honorową funkcję prawosławnego papieża (w dużym uproszczeniu).

Jeśli ktoś ma wyobrażenie Stambułu rodem z romantycznych powieści, powinien udać się do Eyüp, gdzie ze wzgórza, w kawiarni Pierre Loti (nazwanej tak na cześć francuskiego pisarza, piewcę Orientu), można podziwiać panoramę miasta. No i zapomniałabym o Dolmabahçe Sarayı, czyli pałacu sułtańskim, wybudowanym na polecenie sułtana Abdulmecida I pomiędzy 1842 a 1853 rokiem. Sułtan stwierdził bowiem, że pałac Topkapı nie przystaje do europejskiej wizji kraju, jaką miał władca i mimo że Imperium Osmańskie było już wówczas w wielkim kryzysie, powstał kompleks, na który wydano równowartość 35 ton złota. 70 lat później Imperium upadło, a w pałacu pomieszkiwał Mustafa Kemal Atatürk, założyciel i pierwszy prezydent współczesnego państwa tureckiego, a następnie w nim umarł, stąd wszystkie zegary w tymże budynku zostały zatrzymane na godzinie jego śmierci, czyli na 9:05.

A jak ktoś ma czasu całe worki, to może pojechać nad Morze Czarne, zaraz za miastem (jakieś 2 godziny w korkach), czyli np. do Kilyos - kurortu z plażami i beznadziejnymi hotelami, oszpecającymi widoki.

To wszystko w tzw. europejskiej części miasta, mniejszej, a co z tą nieco większą?

Cała reszta dzieje się w Azji, na której znajduje się część mieszkalna i przemysłowa miasta, mnóstwo gecekondu (swego rodzaju slumsów, czyli dzielnic zbudowanych z budynków postawionych w jedną noc, ponieważ, według prawa, tego, co już zostało zbudowane nie można zburzyć), dzielnice nowobogackie, ortodoksyjnie islamskie, kurdyjskie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Europejczków najbardziej ciągnie do Kadıköy - dzielnicy artystowskiej i kosmopolitycznej (tej od Chalcedonu i kłótni o naturę Chrystusa). Mniej tu tłumów niż w Beyoğlu, mnóstwo fantastycznych sklepików, kawiarenek i wtorkowy targ, gdzie kupić można wszystko. Atmosfera bardzo chilloutowa, jak w Berlinie. A dostać się tam można promem, zahaczając o Haydarpaşa Garı, czyli przepiękną stację kolejową i przystań jednocześnie. Teraz ma być zamieniony na hotel. (Inny dworzec, niby główny, ale mniej okazały, to Sirkeci Garı, zaraz obok mostu Galata, to tam kończył swą trasę wielokrotnie już wspominany pociąg Orient Express).

Poza tym: meczety, fabryki, centra handlowe, np. z IKEĄ wyglądającą zupełnie tak jak w Polsce, osiedla, wieżowce, masa samochodów.

Fragment części azjatyckiej można podziwiać również z pokładu promu lub statku, których to wiele zabiera wycieczkowiczów na rejs po Bosforze. Płynie się wówczas pod Mostem Bosforskim i Mostem Mehmeda Zdobywcy. Można jeszcze zobaczyć starą zabudowę nabrzeżną, z charakterystycznymi drewnianymi domami - yali. Są kilkupiętrowe, z wykuszami. Niektóre odnowione, niektóre rozpadające się, po części zostały zgliszcza. Zaś między nimi mnóstwo nowobogackich willi z pomostami, przy których kołyszą się jachty, motorówki. Rejs po Bosforze jednak szybko nuży, przynajmniej mnie. Na brzegu dzieje się o wiele więcej.

Czy to wszystko? Nie wiem. Nie jestem w stanie ogarnąć całości. Kiedy pisałam ten tekst, co chwila okazywało się, że powinien powstać oddzielny post o kolejnych rzeczach. O kotach Istambułu już było. Czas na teatr cieni i kościoły Stambułu. Ile jeszcze dzielnic, zabytków, miejsc, postaci.

Ciekawy obraz miasta wyłania się z kilku książek. Chociażby Stambuł Orhana Pamuka. Nostalgiczny, melancholijny, hüzün* - turecki spleen. Bękart ze Stambułu i Pchli pałac Elif Şafak z niezwykłymi postaciami naznaczonymi przez miejsce. Z polskiej perspektywy: Oko świata Maxa Cegielskiego. I wiele, wiele, naprawdę wiele innych.

Czy Istambuł jest obrazem świata? Bywa obrazem Turcji, takim w soczewce i przerysowanym. Państwo w państwie. Ziemia obiecana i przeklęta dla wielu. Czyli może jednak obraz świata. Pomieszany, bez wyraźnego centrum, jak ten post.


* hüzün - istotę owej tureckiej melancholii wyjaśnia m.in. Pamuk w 10 rozdziale swojej książki

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"

Z górzystej perspektywy