Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2010

Blondynka za kierownicą

Blondynka to ja. W mojej krótkiej, acz burzliwej karierze kierowcy nazbierało się już tyle wydarzeń, że postanowiłam je uwiecznić i być może poprawić komuś tym humor. Prawo jazdy mam od sierpnia 2008 roku, kiedy to za drugim podejściem zdałam egzamin - najgorszy w moim życiu. Swoje umiejętności szlifowałam przed nim i szlifuję teraz. Skutki tego są różne. Sytuacja 1. Podczas kursu na prawo jazdy. Instruktor siedzący obok wydaje komendę - prosto przez skrzyżowanie i za nim w prawo . Zmieniam więc pas, żeby nie skręcać w prawo już na skrzyżowaniu - w tym celu oczywiście daję kierunek w lewo i dalej pruję prosto, bo akurat mam zielone światło. Po przejechaniu skrzyżowania orientuję się, że nie wyłączyłam kierunkowskazu (instruktor też nie zauważył) i myślę sobie Oj, wtopa. Ale nic to, mam już kierunek włączony, żeby skręcić w prawo. Jeśli ktoś czytał uważnie, zauważył zapewnie, że pracował kierunkowskaz lewy. Przejechałam więc prosto skrzyżowanie a potem skręciłam w prawo i to wszystko

"W naszych stronach jest inaczej"

     Dworcowe kawiarnie w dużym mieście mogą stać się pułapką. Tak jak dla dwóch Panów ze wschodu Polski (jak wywnioskowałam z akcentu), których spotkałam ostatnio w jedej z sieciówek na Centralnym, kiedym sama również czekała na pociąg. Takie miejsca wabią nieświadomych klientów ciepłem i miejscem do siedzenia. Zdziwienie Panów nie miało końca, kiedy okazało się, że za dwie kawy cappucino muszą zapłacić ok. 19 zł. Wrażenie było na tyle silne, że ze swoistą familiarnością, która to cecha jest właściwa ludziom z mniejszych miast, miasteczek czy wsi, domagali się gratisowej "pięćdziesiątki" do kawy, biorąc stojące za ladą butelki z sokiem za wódeczkę czy jakiś inny alkohol. Szkoda mi się ich zrobiło. Była godzina 13.30, a z ich rozmowy wynikało, że pociąg powrotny mieli koło 15. Ciekawe, czy długo tam zostali :) A tytuł postu, to cytat z jednego z Panów...      Tydzień przebywania w mieszkaniu z kablówką uświadamia mi, jak wiele tracę z powodu braku tejże u siebie w domu. Na pr

Lód, luty, lute

Obraz
"Lute", jak wiadomo, złe są. O czym się przekonuję w lutym nieustannie.  Lód też jest zły, zwłaszcza, jeśli upada się na niego z hukiem. Wniosek jest jeden - nie należy podejmować działań, o których nie ma się pojęcia, bez uprzedniego przygotowania. Czyli jeździmy na łyżwach, a nie popisujemy się bądź radośnie i bez namysłu naśladujemy bardziej zaawansowanych w łyżwiarskich akrobacjach. Potańczyłam sobie na lodzie... Lute wprowadzają zamęt do mojego umysłu. Już nie mogę doczekać się marcowania.

Ryzyko mieszczanina

Do twórczych przemyśleń skłonił mnie bardzo trafny artykuł w Gazecie Wyborczej na temat teatru mieszczańskiego: "Mieszczanie flirtują z tabu" Paradoksalnie, gdyby nie byłoby Mieszczanina - nie byłoby sztuki, a przynajmniej nie rozwijałaby się ona albo była bardziej przewidywalna. Choć Mieszczanin jest jak potwór - pożera niewygodną, obrażającą go i jego poczucie przyzwoitości sztukę, trawi i wydala, a potem zachwyca się swoim produktem i uważa to za szczyt artyzmu! (Przywodzi mi to na myśl niektóre "dzieła" sztuki współczesnej wystawiane w słoiku...) I proszę nie dać się zwieść - wcale nie chodzi tylko o nagość na scenie, czy naśmiewanie się z religii bądź wykorzystywanie jej elementów w niezbyt sakralnych celach. Teraz to jest właśnie sztuka mieszczańska. A prawdziwa, "sztuka dla sztuki", która nie ma celu poza samą sobą, jak pisał kiedyś choćby Przybyszewski? Jestem bardzo ciekawa jej odpowiedzi, a właściwie tego, czy artyści będą taką sztukę tworzyć. C