Blondynka za kierownicą

Blondynka to ja. W mojej krótkiej, acz burzliwej karierze kierowcy nazbierało się już tyle wydarzeń, że postanowiłam je uwiecznić i być może poprawić komuś tym humor.
Prawo jazdy mam od sierpnia 2008 roku, kiedy to za drugim podejściem zdałam egzamin - najgorszy w moim życiu. Swoje umiejętności szlifowałam przed nim i szlifuję teraz. Skutki tego są różne.

Sytuacja 1.
Podczas kursu na prawo jazdy. Instruktor siedzący obok wydaje komendę - prosto przez skrzyżowanie i za nim w prawo. Zmieniam więc pas, żeby nie skręcać w prawo już na skrzyżowaniu - w tym celu oczywiście daję kierunek w lewo i dalej pruję prosto, bo akurat mam zielone światło. Po przejechaniu skrzyżowania orientuję się, że nie wyłączyłam kierunkowskazu (instruktor też nie zauważył) i myślę sobie Oj, wtopa. Ale nic to, mam już kierunek włączony, żeby skręcić w prawo. Jeśli ktoś czytał uważnie, zauważył zapewnie, że pracował kierunkowskaz lewy. Przejechałam więc prosto skrzyżowanie a potem skręciłam w prawo i to wszystko z włączonym lewym kierunkowskazem...

Sytuacja 2.
Egzamin. Drugie podejście. Jestem na mieście, może 15 minuta jazdy. Wjeżdżam w boczną ulicę, a tam baba włazi mi na jezdnie, po czym, widząc mnie, zatrzymuje się tuż za krawężnikiem, ale już na asfalcie. W mojej głowie panika i historia, jak to ktoś kiedyś oblał egzamin, bo nie przepuścił pieszego, który wszedł na pasy, ale zatrzymał się, żeby samochód przejechał. Tu pasów nie było, ale ja się zatrzymałam i macham kobicie, żeby przeszła, a egzaminator zaczyna na mnie krzyczeć... Serce mi stanęło, gula w gardle urosła, ale pojechaliśmy dalej. Reszta kwiatków na egzaminie, jak wjechanie przy skręcie na pas dla autobusu, zbyt długie czekanie na skrzyżowaniu na skręt w lewo, okazały się pikusiem. O dziwo, egzaminator pozwolił mi dojechać do ośrodka, opieprzył, kazał wymienić błędy, które popełniłam, obiecać, że będę bardziej uważna, po czym urzędowo uznał egzamin za zdany. Natomiast kiedy wyszliśmy z samochodu, poza zasięg kamerki, stwierdził: Tylko pas zdjąć i w dupę lać. W każdym innym przypadku oskarżyłabym go o molestowanie i co tam jeszcze :), ale wtedy tylko podziękowałam i poszłam do łazienki, gdzie zamknęłam się w WC i rozpłakałam. Teraz myślę, że facet bardzo chciał, żebym zdała :)

Sytuacja 3.
2 stycznia, godzina ok. 8.30 rano. Odwiozłam znajomych na pociąg, bo chcieli wcześniej wrócić z Sylwestra na Mazurach do Warszawy. Pierwszy raz jechałam wtedy w ciemności, po nieodśnieżonych drogach, samochodem z napędem na 4 koła. Auto nie moje, kolega łaskawie pozwolił mi jechać, bo nie chciało mu się wstawać rano (innym zmotoryzowanym też). Ze stacji PKP udałam się na stację benzynową. Jakąś małą, trzy dystrybutory na krzyż. Podjeżdżam ładnie, ustawiam się w odpowiednim miejscu i wychodzę z samochodu. Pojawia się pan z obsługi, którego zapytałam grzecznie:
- Czy może mi Pan zatankować?
- Dobrze, tylko wlew paliwa jest z drugiej strony, proszę się przestawić.
Spłoniłam się, powiedziałam, że to nie mój samochód i przyzwyczajona jestem do wlewu po stronie pasażera (tu był po stronie kierowcy) i wsiadłam do samochodu, żeby się wykręcić. W swojej twórczej interpretacji "wykręcenia", przejechałam na drugą stronę dystrybutora i wysiadam, a pan mi mówi:
- Proszę Pani, ale wlew jest nadal z drugiej strony...
Tu już burak w pełnej krasie wystąpił na me oblicze. Tym razem usprawiedliwiłam się 2 stycznia i wykręciłam jak trzeba, choć kilka razy silnik mi gasł, bo oczywiście mam problemy z kontrolowanie sprzęgła. Cóż, blondynka za kierownicą, na warszawskich rejestracjach... Panowie mieli ubaw już na początku roku.

Sytuacja 3.
Nie koniec kłopotów z tankowaniem. Ostatnio 10 min mocowałam się z odkręceniem wlewu w kolejnym pożyczonym samochodzie. Kiedy płaciłam w kasie za paliwo, pani ciągle się uśmiechała...

Sytuacja 4.
Zajęcia ze studentami na drugim końcu miasta. Dojechałam ładnie i chciałam tą samą drogą wracać. Ale było ciemno, a po drodze budowa Mostu Północnego. Miałam zjechać na trasę gdańską, czyli w pewnym momencie powinnam skręcić w prawo. Przegapiłam oczywiście zjazd (albo go tam w ogóle nie było) i musiałam zrobić kółko, żeby w ogóle zawrócić i nie dojechać do Łomianek. Stwierdziłam zatem, że tym bardziej nie będę szukać zjazdu w przeciwnym kierunku, czyli w lewo i jadę prosto, na Marymoncką. Ciemno, mokro, pasów nie widać, zmiana organizacji ruchu, więc jechałam za samochodami. I tak jadę, jadę i nagle zorientowałam się, że jakimś cudem, jadąc prosto, znalazłam się na trasie gdańskiej... Do tej pory nie wiem, jak to zrobiłam.

Sytuacja 5.
Epicka podróż do Milanówka. Dojechałam do centrum, gdzie miałam czekać na znajomych. Wszyscy się spóźnili, a ja siedziałam w aucie i słuchałam radia. Kiedy już w końcu byliśmy w komplecie, okazało się, że samochód nie chce zapalić i nie wydaje żadnego dźwięku. Radio działa, kontrolki się świecą... 30 min ruszania kabelkami (bo mogło coś nie kontaktować) i nic. Epicka podróż skończyła się na kawie :) Po 2 godzinach przyjechał właściciel samochodu, sprawdzić, o o chodzi. Też nie wymyślił, więc postanowił wziąć mnie na hol i odwieźć samochód do siebie. Linka była z lekka nadszarpnięta, ja nigdy na holu nie jechałam, ale ruszyliśmy z zamiarem dojechania w jakieś spokojniejsze miejsce, żeby spróbować uruchomić samochód na pych. Jazda była znośna, udało mi się nie wjechać w ciągnący mnie samochód. Tylko podczas jednego ze skrętów w lewo, na skrzyżowaniu, linka pękła... Dobrze, że była to niedziela i ruch mały, więc i trąbienia "pomocnych" kierowców mniej. Jeden nie trąbił, tylko pomógł zepchnąć samochód na pobocze. Linka została związana i w końcu udało się, za drugim razem, odpalić z jazdy. Słuchanie radia spowodowało totalne rozładowanie akumulatora...

I ja chcę kupić sobie samochód...

Komentarze

  1. Blondynko, wsiądę z Toba do samochodu zawsze i wszędzie, a odwiezienie nas pi Sylwku było mistrzowskie :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Z górzystej perspektywy

"Wspominactwo i inne religie"