W krainie zorzy i renifera




Skoro już się zebrałam, żeby umieścić zdjęcia z wyprawy do Laponii (jej fińskiej części) w internecie, trzeba okrasić je też jakimś komentarzem. Zatem zbiór myśli kilku o Suomi.

Śnieg pokrywający drogi, lasy, miasteczka, płytę lotniska, jezioro skute lodem. Tym bardziej radosne doświadczenie, że w Polsce w tym czasie (przełom grudnia 2011 i stycznia 2012 r.) śniegu nie było w ogóle, a temperatury panowały przedwiosenne.

Na początku naszej bytności w Akaslompolo trafiliśmy na wyż, czyli mróz, przejrzyste niebo (bez słońca, ale i tak było dość jasno). Idealne warunki na narty (których w końcu nie założyliśmy), spacery, przedzieranie się przez zaspy itp. Trzeba było przestawić się nieco na tryb nocny, bo dzień trwał od ok. 10 rano do 14-15 po południu. Ale nie narzekaliśmy - kto zresztą na urlopie wstaje o 6 rano, jeśli nie musi...

Akaslompolo... Jeszcze brzmi mi w uszach wymowa tej nazwy - taka mięciutka i jakby ktoś z wadą wymowy mówił. Nie żebyśmy się nauczyli jakichś słów po fińsku, oprócz standardowego "kiitos" (dziękuję) i nazw miejscowości (choć były to raczej nieudane próby wymówienia). W angielskim też się specjalnie nie podszkoliliśmy (jeśli nie liczyć filmów oglądanych w mroźne noce na laptopie), ponieważ okazało się, że Finowie wcale tak dobrze tym językiem nie władają. Nasi przemili gospodarze (o nich słów kilka za chwilę) średnio rozumieli nasze problemy, a panie w pobliskim markecie nie umiały nam wytłumaczyć, co to za mięso tam leży. Taksówkarz wiedział, gdzie jest lodowy hotel i to starczyło. Najbardziej popisali się panowie wypożyczający skutery śnieżne. Przeświadczenie, że w Skandynawii to wszyscy angielski wysyłają z mlekiem matki okazało się złudne. Zapomniałam, że w Finlandii pewnie lepiej dogadałabym się po rosyjsku...

Ostatnio w "Dużym Formacie" pojawiały się artykuły właśnie o krajach skandynawskich i m.in. szkolnictwie. Napisano tam, że w system edukacyjny w Finlandii jest jednym z najbardziej wydajnych. A jedną z jego wielu zalet jest równość. Przypomniały mi się w związku z tym dwie sceny. Jedna z naszego pobytu w Akaslompolo, druga z Polski.
Właśicielami kliku domków fińskich :), położonych na tyłach supermarketu, a tuż przy jeziorze, jest małżeństwo mieszkające w dużym domu na wzgórzu. Domyślam się, że zarobek mają z tego porządny albo przynajmniej przyzwoity. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się drugiego lub trzeciego dnia pobytu, że "nasza pani" pracuje obok w supermarkecie. Kiedy ją spotkaliśmy, akurat wykładała warzywa...
Sytuacja z Polski? Mieszkańcy "miasteczka Wilanów" w Warszawie, nowobogackiej dzielnicy, oprotestowali powstanie na terenie ich osiedla Biedronki. I gdyby chodziło o sprzeciw wobec ekspansji tegoż dyskontu na wszelkie możliwe tereny, to jeszcze pół biedy. Ale wilanowianie stwierdzili, że w ich "miasteczku" nie ma miejsca na sklep dla biedoty...
Różnicę widać jak na dłoni.

O zorzy nic nie napiszę, bo jej nie widzieliśmy. Tzn. była, ale zakrywały ją chmury. Akurat w czasie największej aktywności magnetycznej przyszedł niż. Byli jednak wśród nas i tacy, którzy twierdzili, że zorzę widzieli... Cóż, skoro wykupiliśmy prawie pół sklepu bezcłowego na Lotnisku Chopina w Warszawie...

Podczas pobyty na suomiańskiej ziemi zmieniłam też zdanie na temat psich zaprzęgów. Kiedy w pierwszej chwili widzi się opasłe ludzkie ciałka moszczące się wygodnie w saniach i psy z wywieszonymi językami, w pierwszym momencie można pomyśleć: "Co za barbarzyństwo". W pierwszym i ostatnim momencie. Okazuje się bowiem, że te psy są przeszczęśliwe, kiedy biegną, ciągnąc zaprzęg i naprawdę stają się smutne, kiedy odpina się je z zaprzęgu, żeby odpoczęły. Zagadnięty właściciel opowiedział, że one mogłyby tak biec cały czas, nie zważając na zmęczenie. Jechanie w psim zaprzęgu - nowe, dobre przeżycie (choć trochę trzęsło).

Sauna, ach, sauna. Elektryczna w każdym domku i duża, oryginalna, opalana drewnem, z mosteczkiem kończącym się w przeręblu. Jak na moje możliwości - ekstremalnie ciepło i ekstremalnie zimno. Mimo wszystko da się jednak zanurzyć w wodzie przy minusowej temperaturze. Choć zostało to okupione utratą japonek, które porwała woda...

W otoczeniu ludzi, którzy nieustannie szusują na biegówkach (trasy są wszędzie, nawet na zamarzniętym jeziorze) stanowiliśmy dość leniwą grupę. Wypady "za miasto" to lodowy hotel (w którym, zgodnie z przepisami, musiała być gaśnica...) i skutery śnieżne. Prędkość 30 km/h po ośnieżonych leśnych traktach okazała się jednak zawrotna, toteż wrażenie robili chłopcy na ścigaczach.

10 dni bez słońca. Dobre wspomnienie na rozpoczynającą się ciemną porę w Polsce.

A na koniec ciekawostki kulinarne: jadłam renifera. I okazało się, że hamburger może kosztować równowartość 100 PLN.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z górzystej perspektywy

"Wspominactwo i inne religie"