Filmy dwa: "Soul kitchen" i "Black swan"

Ostatnio obejrzane.

"Soul kitchen" w reżyserii Fatiha Akina, znanego bardziej z mroczniejszych obrazów (jak np. "Głową w mur"), to niemiecka komedia. O marzeniach, o miłości, o przyjaźni, o tym, jak bolesna może być przepuklina kręgosłupa i jak skuteczny może być turecki kręgarz. O tym, że czasami rozstanie z czymś dotychczasowym (pracą, miłością, mieszkaniem), może okazać się zbawienne. Kilka przednich scen (włamanie do biura - rulez!). Ciekawe zestawienie aktorów. Uroczy film - dwoma słowami :)

"Czarny łabędź" Darrena Aronofsky'ego też prowadzi do śmiechu. Zgoła jednak innego. Po kilku przemyśleniach, burzliwych mailach i rozmowach w knajpie zwerbalizowałam, jak odbieram ten film.
Groteskowa wariacja o obłędzie na podstawie znanego baletu (swoją drogą inscenizator tłumaczący w jednej z pierwszych scen tancerzom fabułę "Jeziora łabędziego" powalił mnie na łopatki - tu groteska była chyba niezamierzona).
Nina ma obsesję doskonałości, podsycaną przez niespełnioną matkę. Ma jej swoje własne wyobrażenie - doskonała baletnica to porządna, subtelna (dygresja na temat opisu filmu chyba na wyborczej.pl - autor pisze tam, że Nina wymiotuje z nerwów. Chyba czegoś nie złapał, skoro ewidentnie widać, że ona się głodzi i wymiotuje specjalnie), niewinna łabędzica, doskonała w każdym ruchu. I nie mieści się jej w głowie, że można być świetną baletnicą, która się myli. Kiedy odkrywa, że do bycia doskonałym brakuje jej mrocznej strony - zaczyna ją realizować. Jednak bycie doskonałym w sztuce wiąże się z obłędem wręcz organicznie (nic dziwnego, że na przykład na przełomie XIX i XX wieku dla artystów syfilis był chorobą pożądaną, bo jednym z jego kolejnych etapów były właśnie halucynacje i obłęd). Jak pisał Przybyszewski: "Norma to głupota, degeneracja to geniusz". I Nina staje się geniuszem przez degenerację - tylko, że jeśli żyje się w sztucznym, przerysowanym świecie (na przykład jej do bólu kiczowaty pokój), nie można czynić zła naprawdę, tylko ono też jest przerysowane, jak w horrorze (scena z pilnikiem). Wariat jest śmieszny i smutny zarazem. Jak Nina.
Sam Aronofsky, jak to słusznie zauważył T., uważa "Czarnego łabędzia" i "Zapaśnika" za dylogię, stwierdzając, że światy uprawiających te dyscypliny ludzi są niemal identyczne: ekstremalne treningi, fizyczny ból, potrzeba dawania spektaklu
A każda tragedia przeciągnięta na najwyższej strunie emocji w końcu staje się swoim rewersem - groteską. Ale skoro żyjemy od jakiś stu lat w świecie, w którym tragedia nie jest możliwa, tylko dzięki jej odwrotności można powrócić do czegoś, co można ewentualnie nazwać "katharsis". W końcu jurodiwy to wysłannik Godota, na którego czekają Vladimir i Estragon.

P.S. Zasiano dziś we mnie ziarenko wątpliwości. Jeśli przerysowanie, które zastosował Aronofsky nie było przemyślane, a użyto je jako chwyt formalny, to moja interpretacja jest poniekąd o kant d...  Czy groteskowość tego filmu wynika z pewnych założeń, czy z tego, że autor chciał zrobić wrażenie - ekstremalne treningi, fizyczny ból, potrzeba dawania spektaklu? ...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"

Z górzystej perspektywy