"Wenecja"

Nagroda, którą Artur Reinhart zdobył w tegorocznej edycji Camerimage, za zdjęcia do filmu Jana Jakuba Kolskiego "Wenecja", przypomniała mi, że nic nie napisałam o tym tytule po jego obejrzeniu.
Refleksja pierwsza jest taka, iż mimo średnio wygodnych krzeseł, duchoty i za małego ekranu, kina studyjne mają to "coś", co umila oglądanie.
Film Kolskiego jest magiczny, jak wszystkie jego dzieła. I główna zasługa w tym właśnie owych bajkowych zdjęć, gdzie Wenecja zaczyna istnieć naprawdę, niczym Narnia. Tylko tu nie przechodzi się przez szafę, a schodzi do piwnicy. I złe charaktery też się zdarzają, jak to w filmach, których akcja dzieje się podczas II wojny światowej...
Jest to też kolejny z filmów, którego zakończenie wprowadza dysonans w całą historię. Choć może właśnie o to chodziło reżyserowi. Życie pełne jest dysonansów. W dodatku jeśli coś nas nie zachwyca do końca, to myślimy o tym częściej niż o harmonijnym dziele bez zgrzytów...
Czy doskonałość jest nudna?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"

Sztuka dla sztuki raz jeszcze, czyli o nie zadawaniu pytań