Popularne posty z tego bloga
Z górzystej perspektywy
Szczyty Mięguszowieckie Kinga Baranowska, polska himalaistka, powiedziała jakiś czas temu: "Zawsze powtarzałam, że w górach jak w soczewce widać to, co dzieje się na nizinach. Tam wszystko jest skondensowane, widać wszystkie emocje, ludzi takich, jakimi są. Wszystko widać jak na dłoni". Mówiła to w kontekście ataku terrorystów na wspinaczy pod Nanga Parbat oraz bójki Szerpów ze wspinaczami pod szczytem Mount Everestu. Mi przypomniały się jej słowa w nieco niższych górach, podczas trzydniowego wypadu w Tatry. I wcale nie znaczy to, że będzie tylko negatywnie w tym wpisie. Z plecakiem przewędrowałam z Kuźnic, przez Murowaniec, przełęcz Krzyżne, Dolinę Pięciu Stawów i Świstówkę do Morskiego Oka; potem z mniej wypchanym plecakiem weszłam na Rysy i Kazalnicę (zaiste, jak właściwa to nazwa dla tego miejsca właśnie się przekonałam). Kiedy chodzi się samemu, różne refleksje przychodzą do głowy. Mi zwłaszcza podczas pierwszych dwóch dni.
"Wspominactwo i inne religie"
30 marca 2014 r. przebiegłam swój pierwszy półmaraton. Z czasem o 6 minut lepszym niż zakładałam. To była wielka przyjemność, bo i pogoda dobra (słońce i lekki wietrzyk) i organizacja w porządku (ostatnie metry z niesamowitym dopingiem), i ludzie na trasie fajni - kibice i biegacze. Ogólnie - pozytywne doświadczenie, które jeszcze bardziej mobilizuje mnie do biegania. Kiedy zatem przeczytałam felieton ( tutaj ) pana Dominika Zdorta w "Rzeczpospolitej", wybuchnęłam śmiechem. Inni internauci doskonale skomentowali ten bardzo niskich lotów tekst, więc pomijam tę część. Felieton ów przypomniał mi się natomiast dzisiaj i stwierdziłam, że o tym, jak bardzo jest to zły dziennikarsko tekst, świadczyć może fakt, że używając stwierdzeń pana Zdorta odnośnie biegania, doskonale można by opisać dzisiejszy dzień w Warszawie.
Komentarze
Prześlij komentarz