Z górzystej perspektywy

Szczyty Mięguszowieckie

Kinga Baranowska, polska himalaistka, powiedziała jakiś czas temu:

"Zawsze powtarzałam, że w górach jak w soczewce widać to, co dzieje się na nizinach. Tam wszystko jest skondensowane, widać wszystkie emocje, ludzi takich, jakimi są. Wszystko widać jak na dłoni".

Mówiła to w kontekście ataku terrorystów na wspinaczy pod Nanga Parbat oraz bójki Szerpów ze wspinaczami pod szczytem Mount Everestu. Mi przypomniały się jej słowa w nieco niższych górach, podczas trzydniowego wypadu w Tatry. I wcale nie znaczy to, że będzie tylko negatywnie w tym wpisie.

Z plecakiem przewędrowałam z Kuźnic, przez Murowaniec, przełęcz Krzyżne, Dolinę Pięciu Stawów i Świstówkę do Morskiego Oka; potem z mniej wypchanym plecakiem weszłam na Rysy i Kazalnicę (zaiste, jak właściwa to nazwa dla tego miejsca właśnie się przekonałam). Kiedy chodzi się samemu, różne refleksje przychodzą do głowy. Mi zwłaszcza podczas pierwszych dwóch dni.
Widok na Dolinę Pięciu Stawów z Przełęczy Krzyżne
Po drodze z Murowańca na Krzyżne, przy zejściu na Rówień Waksmundzką, spotkałam panią, około sześćdziesięcioletnią, która zaczęła mnie wypytywać o trasę. Okazało się, że zostawiły ją tu jej koleżanki, bo je spowalniała. Kiedy schodzi się do Czerwonego Stawu, teren nie jest już taki optymistyczny. Wszędzie kamienie i gołoborza. Samotnie siedząca pod znakami kobieta, zagubiona i nie wiedząca, co ma dalej robić, to był naprawdę przykry widok. Przypomniały mi się te wszystkie dyskusje po ostatnich wydarzeniach w Himalajach, że towarzysza wspinaczki się nie zostawia... Ta kobieta miała możliwość samotnego pójścia łatwiejszą drogą, ale nie dziwię się jej, że się wahała i zastanawiała się, czy nie spróbować dotrzeć do koleżanek. Chwilę z nią porozmawiałam, powiedziałam, czego może się spodziewać dalej i w końcu ruszyła dalej, z kolejną panią, która akurat dotarła do tego punktu (nie pamiętałam za dobrze tej trasy i chyba jednak nie przedstawiłam im wystarczająco obrazowo stromości pod szczytem, ale mam nadzieję, że nie przeklinały mnie bardzo). Widziałam je potem wchodzące - dały więc chyba radę. W każdym razie kronika TOPRu nie wspomina o wypadku z ich udziałem. Zaś brak empatii w owych paniach-koleżankach (które zresztą spotkałam niedługo potem na szlaku) mnie poraził. Rozumiem ich chęć osiągnięcia zamierzonego celu, ale zostawianie mało doświadczonej koleżanki samotnie nie jest oznaką owej koleżeńskości.

Widok z "kamienia widokowego" obok Buli pod Rysami
Kiedy schodzi się z jakiegoś szczytu, często można usłyszeć od wchodzących pytanie, czy daleko jeszcze do osiągnięcia celu. O ile niedaleko przed szczytem sama je sobie często zadaje ("Kiedy w końcu te łańcuchy się skończą..."), o tyle im niżej znajdujący się turyści, pytanie to drażni bardziej. Najbardziej rozbroiła mnie dziewczyna, która na drodze okrążającej Czarny Staw pod Rysami, czyli prawie na początku, zapytała, czy daleko jeszcze. Wynika z tego, że ludzie najzwyczajniej w świecie nie myślą, nie przygotowują się, w myśl zasady "jakoś to będzie". Ale też wynika z tego, że w narodzie zanika zdolność samodzielnego myślenia. Skoro wiem, ile szacunkowo zajmuje droga na dany szczyt (a podane jest to na znakach), to spoglądając na zegarek, mogę z grubsza określić, czy "daleko jeszcze". Takie proste, a jednak dla niektórych skomplikowane.

Kiedy w wieku lat 15 wyruszyłam na swój pierwszy obóz wędrowny w Bieszczady, nasi opiekunowie cały czas nam powtarzali, że na szlaku mijanym turystom mówi się cześć/ dzień dobry, że należy ustępować schodzącym, że w górach się nie drze, że zawsze należy mieć kurtkę i coś ciepłego na wszelki wypadek. Komórek wtedy nie było, więc tematu rozmów również. O ile jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że w dolinach czy na drodze do Morskiego Oka może to stwarzać trudności i raczej nie praktykuje się witania, o tyle już wyżej całkowite ignorowanie innych turystów jakoś mi nie leży. Przyzwyczaiłam się, że taka życzliwość stwarza bardzo dobrą atmosferę szacunku. Zwłaszcza, kiedy idzie się samemu, to tak jakoś raźniej od razu. Na szczęście tym razem na kolejne "cześć" nie usłyszałam w odpowiedzi: "a my się znamy?", ale i tak czułam się trochę tak, jakbym na wielu osobach wymuszała tym swoim powitaniem ich reakcję. I do razu życzliwość gdzieś ucieka. Podobnie z ustępowaniem: idę z większym plecakiem, u góry karimata, ale dosyć często lądowałam w kosodrzewinie, bo się rozchichotanej grupie nie chciało zatrzymać lub przerzedzić się na szlaku.

Nie zaliczam się do taterników, nawet wytrawnym turystą nie jestem. Lubię góry, przyjeżdżam w nie, chodzę po nich, bez szaleństw (chociaż ten wyjazd to pewnego rodzaju szaleństwo było). Bywa też, że tej życzliwości i szacunku nie czuje się nie tylko od tak zwanej "stonki", ale również od znawców tematu. Kilka razy dane mi było dostrzec dumne spojrzenia zwłaszcza młodych adeptów taternictwa, ze znawstwem malującym się na twarzy dźwigających liny lub wbiegających/ zbiegających niemal po szlakach. Z trochę innej strony, ale ta sama postawa: mi się należy, bo... No i posłyszany komentarz, od trzech panów, schodzących z Krzyżnego i chwalacych się, że zrobili z plecakami Orlą Perć w 5,5 godziny, że to przesada mówić, że to trudny szlak i niektóre łańcuchy są na wyrost. &^&$#%*^ (jak to w komiksach zastępowało się przekleństwa). To jest właśnie brak wyobraźni i głupota na równi z tą u osób wychodzących w wysokie góry bez żadnego przygotowania i w przysłowiowych klapkach na Rysy.

Widok na Rysy z Kazalnicy

Z tych opowieści, wyszło mi, że ludzie na nizinach są: nieżyczliwi, nieodpowiedzialni, głupi, zadufani w sobie, nieempatyczni itp. Gdybym tu zakończyła, przychyliłabym się do zdania kolegi, którego poznałam w schronisku w Morskim Oku, że wszyscy ludzie są źli (oprócz niego samego). Na szczęście to nie koniec.

Czułam się wsparta na duchu, kiedy, już zmęczona wielogodzinnym marszem, widziałam w oczach i słyszałam w głosie mijających mnie innych turystów, często bardziej doświadczonych, życzliwość. To mi mówiło, że nie jest źle.

Było mi raźniej, kiedy w drodze na Rysy szłam przez pewien czas z jakimś chłopakiem, którego dogoniłam przy Czarnym Stawie, a który np. wskazał mi stadko kozic, kiedy podchodziłam do góry i miałam wzrok wbity w ziemię.

Dziękuję bardzo chłopakom (no, raczej panom już, bo to nie studenci byli) poznanym w schronisku, którzy wsparli mnie przy schodzeniu z Rys, oferując czasem swoje ramię i radę, gdzie postawić stopę, ale przede wszystkim po prostu będąc w pobliżu.

Dziękuję R., który, kiedy zostałam na Kazalnicy, rezygnując z powodu zmęczenia z wejścia na Mięguszowiecką Przęłecz pod Chłopkiem, szybko z niej schodził, nie chcąc, żebym siedziała długo sama, a potem też towarzyszył mi przy schodzeniu (a właściwie zjeżdżaniu tyłkiem po skałach).

Morskie Oko i Czarny Staw z Kazalnicy

Życzliwość, szacunek, empatia, pomocna dłoń jednak również występują na nizinach. I to doświadczenie dodało mi niesamowitej energii.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"