W krainie dreszczowców

Mój prawie dziewięcioletni bratanek napisał ostatnio dreszczowiec, jak sam nazwał swoją twórczość. Ponoć jest straszny. Na tyle, ze jego sześcioletnia siostra naprawdę się bała, kiedy brat jej to czytał. Chłopaku, bierz się do roboty, bo jeżeli mistrzem horrorów jest Stephen King, to nie widzę w jasnych barwach przyszłości ludzi spragnionych strachu w książce na dobrym poziomie. (Choć może "jasne barwy" w przypadku horrorów to nie jest najlepszy związek frazeologiczny.) 
Gdyby ktoś nie odczytał moich zawiłych myśli krytycznoliterackich, to napiszę wprost - Stephen King jest grafomanem. I to takim, którego nie da się czytać. Na ironię zakrawa fakt, że wydał poradnik, jak zostać pisarzem. Też grafomaństwo, w dodatku z charakterystyczną manierą. Przy pierwszej książce (a zaczęłam ich czytać kilka, żadnej nie skończyłam), myślałam, że może to wina tłumacza, ale angielski oryginał szybko wyprowadził mnie z błędu. 
I tak oto, po fantastyce, kolejna przestrzeń literacka bardzo skutecznie mnie do siebie zniechęciła. Z szeroko pojętej fantastyki zgadzam się tylko na Lema, Dukaja i Brzezińską. Z horrorów, cóż, już "Wichrowe wzgórza" pod względem ponurości zrobiły na mnie większe wrażenie, o Allanie Edgarze Poe nie wspominając.

Komentarze

  1. Kinga czytałem "Wielki marsz" pod jakimś pseudonimem wydany i dało radę, choć żadne arcydzieło. Może dlatego, że to nie był horror.

    Z fantastyki to jeszcze bym dorzucił: "Grę Endera" Orsona Scotta Carda i może "Diunę" Herberta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę, nawet nie porównuj bratanka - początkującego artysty - do jakiegoś tam Kinga!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Z górzystej perspektywy

"Wspominactwo i inne religie"