Z pamiętnika młodego kierowcy

Będąc młodym kierowcą...
Poruszanie się po dużym mieście małym samochodem, któremu niektórzy odmawiają nawet tego miana, jest dla mnie powodem wielu radości.
Po pierwsze, cieszą mnie miny panów po trzydziestce w wypasionych brykach, kiedy widzą młodą (w miarę) blondynkę za kierownicą malucha.
Po drugie, niezmiernie, bardzo niezmiernie, raduję mnie parkowanie w stolicy. Podczas gdy inni użytkownicy dużych pojazdów z trudem znajdują wole miejsce na postój, ja zmieszczę się nawet na najwęższym końcu wysepki.
Po trzecie, jak na razie jestem zadowolona z faktu, że nie muszę nikogo wyprzedzać. Nawet przy maksymalnej prędkości 95 km/h i tak wszyscy wyprzedzają mnie na trasie. Jedyne, czemu nie daję się wyprzedzić (stąd ta zawrotna prędkość) to tiry. Wyprzedzanie malucha przez tira grozi wessaniem pod koła tegoż lub wylądowaniem w rowie. A jeszcze jak samochodzik nie jest wyładowany... Uuuu... (Ilość "wyprzedzania" w "po trzecie" jest zatrważająca, tym bardziej, że synonimu nie ma.)
Po czwarte, cieszy mnie, że maluch rusza z "dwójki", co w nowszych samochodach nie jest możliwe, sprawdziłam. A że zdarza mi się zapomnieć zmienić bieg...
Po piąte, o jeden płyn mniej do sprawdzania, bo chłodnicy w maluchu nie ma.

Podobno, kto umie jeździć maluchem - będzie jeździł wszystkim i jest dobrym kierowcą :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z górzystej perspektywy

"Wspominactwo i inne religie"