Sąsiedzi

Kiedy pada słowo sąsiedzi, zawsze kojarzy mi się ono ze znaną dobranocką i charakterystyczną, monotonną melodią, która po jakimś czasie zaczynała mocno irytować. Ale tym razem będzie o innych relacjach.

Ponieważ nigdy nie miałam wychodzącego zwierzaka w domu (rybki wszak w żadne interakcje nie wchodzą), ze zdziwieniem obserwuje, jak posiadanie kota wpływa na zacieśnianie więzów sąsiedzkich. W ciągu dwóch tygodni, od kiedy Chianti jest u mnie, rozmawiałam z większą ilością mieszkańców kamienicy niż przez półtora miesiąca mieszkania tutaj. A kiedy wyszłam dziś z kotem na dwór, to na dodatek poznałam chyba troje sąsiadów z pobliskich budynków. A mały biały kotek w różowych szelkach (bo innego koloru akurat nie było) - wygląda przerażająco słitaśnie i słodziakowo...

I całe szczęście, że mam Chianti - dzięki niej nie usłyszałam wyrzutów za wczorajszą kolację ze znajomymi, która zaowocowała powstaniem piosenki na motywach pt. "Żal", którą, dzięki otwartym z powodu upału oknom, usłyszała cała okolica. Kreatywność polonistów nie zna granic, normalnie żal...

Moja kamienica ma tę cechę, że jej mieszkańcy bardzo dobrze się znają, przynajmniej w większości. Nie zapomnę, jak pierwszego dnia usłyszałam kobietę wołającą na podwórku: "Ludzie! Ludzie!", a kiedy jakaś sąsiadka wyjrzała z zapytaniem: "Co się stało?", usłyszałam: "Wnuczka mi się urodziła!". Jakoś trudno mi wyobrazić sobie taką sytuację w dziewięciopiętrowym bloku. To wszystko stwarza też poczucie bezpieczeństwa. Trudniej być niezauważonym, trudniej być obojętnym.

Jednym słowem - dobry sąsiad, który nie składa skargi do administracji za prysznic po godzinie 23, to skarb!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z górzystej perspektywy

"Wspominactwo i inne religie"