Wyspiański wielkim poetą był

Fot. B. Warzecha, www.malabarhotel.pl
Stanisław Wyspiański wszedł do kanonu i został upupiony. Również do niego przylgnęła łatka "wielkim poetą był", a wielu zadaje sobie pytanie, jak zachwyca, skoro nie zachwyca? Tym większe wyzwanie przed tymi, którzy sięgają po Wyspiańskiego, a zwłaszcza jego "Wesele" w teatrze.

Miano sztuki narodowej nadano "Weselu" tuż po premierze (1901 r.). Autora obwołano czwartym wieszczem, a on ze zdziwieniem przyglądał się szumowi, który wokół niego powstał i interpretacjom, jakie zaczęły się pojawiać. "A to Polska właśnie", "Miałeś, chamie, złoty róg", Co tam, panie, w polityce", "Szopen, gdyby żył, toby pił" - któż z nas nie zna tych bon motów..., któż nimi nie rzuca na dowód oczytania i znajomości kanonu polskiej literatury... Wyspiański wszak wielkim poetą był (to nic, że umarł na syfilis).


Kiedy autor "Akropolis" wystawił następną sztukę, "Wyzwolenie", tym razem nie dziwił się on, a odbiorcy. Po kolorowym, wirującym weselu, w którym tak łatwo można było się zatrzymać wyłącznie na powierzchni znaczeniowej, autotematyczne "Wyzwolenie" - teatr w teatrze, o wyzwoleniu człowieka, społeczeństwa, narodu przez sztukę - okazało się nie spełniającym wymagań krakowskiej publiczności. Wyspiański rozczarował! A on tylko napisał sztukę pod wpływem złości na to, że "Wesele" zostało niezrozumiane, spłycone (w spektaklu Teatru Malabar Hotel wykorzystano również fragmenty tej sztuki). Nie było kolorowo, nie było zabawnie, nie było nostalgicznie - kiepski dramat w ocenie mu współczesnych. Podobnie i dzisiaj: dramat wierszem pisany, rymy same, żadnej nagości, żadnej polityki, żadnej ekologii, żadnych odwołań genderowych - kiepski dramat w ocenie współczesnej publiczności. Upupiony w szkole, upupiony często w teatrze. Na szczęście nie tym razem. 

"Wesele" pod swoje skrzydła wziął Teatr Malabar Hotel, nad którym krąży duch Witkacego. Upupienie zatem dramatowi Wyspiańskiego nie groziło. Atmosferę pewnej widmowości, niemal halucynacji, przebywania w innym wymiarze, na noc, na chwilę (sceny z widmami - jedne z najlepszych, jakie widziałam), wprowadzał również wstęp z "Akropolis" tegoż autora, a konkretnie rozmowa jednego z ożywionych posągów z katedry na Wawelu z aniołem. Ten moment w teatrze, to właśnie chwila, jedna noc, jedna godzina. Ulotność, w której nadmiar bodźców tak przygniata, że fizycznie zmusza do poddania się atmosferze (Maeterlinck byłby zadowolony). I tak pogrążamy się w wirze szaleństwa, bo inaczej zaleje nas nuda szkolnych wspomnień i nerwowy śmiech niezrozumienia. Nie ma tu uwspółcześnień, nie ma za wiele skrótów, wesele się dzieje, kołowrót wypadających co chwila zza kulis postaci trwa. Do czego on prowadzi, ano bywa, że do niczego... Jak piszą sami twórcy spektaklu:

Jan Błoński pisał, że ponadczasowość "Wesela" wynika z ukazania momentu spotkania, wspólnego świętowania, wspólnego świętowania, podczas którego okazuje się, że integracja nie jest możliwa. W owych wspólnotowych ciągotach, zrywach, wielkich wspólnych celach bez planu upatrujemy kwintesencję polskości; zarówno w aspekcie pozytywnym, jak i negatywnym. Tak było i jest; czy będzie?
"Wesele" Teatru Malabar Hotel pozostaje bardzo blisko dramatu Wyspiańskiego. Wychodząc od pytań o jego aktualność, postanowiliśmy nie opakowywać go w nowoczesność, ale szukać dzisiejszego pulsu głębiej. W charakterach i relacjach międzyludzkich.

W chaosie i ulotności relacji tworzą się plany. Czasem udaje się je nawet zrealizować, tak jakby obok.

Reżyseria i scenografia: Magdalena Czajkowska, Marcin Bartnikowski
Scenariusz: Marcin Bartnikowski
Muzyka: Anna Świętochowska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"

Sztuka dla sztuki raz jeszcze, czyli o nie zadawaniu pytań