Sdzień walki z chmurami

Według Wilqowego, superbohaterzego kalendarza dziś mamy sdzień walki z chmurami.
Toteż od rana walczę, choć czuję się jak Don Kichot. A właściwie to nie jak on, bo bohater Cervantesa walczył w imię idei - wyimaginowanej, ale idei. A moje ataki na wiatraki nie dotyczą idei, a:
- nadmiaru pracy, a właściwie złej organizacji pracy;
- drukarki, która psuje się w najmniej odpowiednim momencie;
- zaspania, mimo świadomości, że MUSZĘ wstać;
- mniejszej niż spodziewana zapłaty za wykonaną pracę - twórcze wyliczenia mojego małego rozumku okazały się zwodnicze;
- ogólnego braku ogarnięcia.

Jak zwykle działa prawo Murphy'ego :) Zastanawiające jest, że dotyczy ono przeważnie wydarzeń nieprzyjemnych. A gdyby tak seria szczęśliwych okoliczności. Np. wygrana w totka, nagroda za całokształt, złoto zamurowane w "starym domu".

Tylko żeby zdobyć Dulcyneę, trzeba najpierw pokonać smoki, a tych ni ma. Same zwyczajności, mało atrakcyjne, wysoce upierdliwe.

Zrobiło się osobiście i przemyśleniowo. Po raz pierwszy...

P.S. Dotyczy "akcji sweter" - sweter przez dłuższy czas wisiał na 2 piętrze na drzwiczkach od skrzynki rozdzielczej (czy jak to się tam nazywa), aby ostatecznie zakończyć swoją przygodę z naszym blokiem na śmietniku. Niniejszym życzymy mu wielu sukcesów na nowej drodze życia i żeby doczekał się w końcu jakiegoś miłego męskiego ciała, a nie był przerzucany z kąta w kąt.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"

Z górzystej perspektywy