Bałtyk na moście

Wiedziona pragnieniem spaceru, po całym poprzednim dniu spędzonym w domu przed komputerem, ubrałam się ciepło, wzięłam aparat, aby mistyczne sceny czarno-białego zaśnieżonego miasta uwiecznić, a następnie podzielić się nimi z ludzkością, i wyruszyłam. Przedzierałam się przez zaspy, prószył śnieg, a ja zmierzałam w stronę mostu, bo nad Wisłą najlepiej mi się myśli. I dotarłam i stanęłam i zaczęłam robić zdjęcia.


Na drugim się skończyło, kiedy poczułam w ustach smak zasolonego Bałtyku ,a na sobie prysznic błota pośniegowego, który zafundował mi kierowca autobusu jadącego zbyt blisko krawędzi jezdni. W mojej głowie zamiast twórczych przemyśleń pojawiło się coś, co w komiksach zazwyczaj zapisuje się w ten sposób: #@*&"^$... Ze spuszczoną głową, mokra i brudna, za to nie zdenerwowana, a rozbawiona, wróciłam w domowe pielesze. Cóż, przynajmniej kurtkę w końcu wyprałam.



Życie ma tę przyjemną cechę, że zdarzają się w nim sytuacje, które skutecznie odzierają ze zbędnego patosu.

A dziś jest "dzień poskramiania szympansa"...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Wspominactwo i inne religie"

Z górzystej perspektywy